niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 3

Leżę na wielkim łożu w moim pokoju. W pokoju bez duszy. Nic nie świadczy o tym, że mieszka tu nastoletni chłopak, a właściwie to już mężczyzna. Na ścianach nie ma plakatów, obrazów, nawet zdjęć. Nie ma półek z książkami, a koło łóżka nie stoi szafka nocna. Pokój jest ogromny i pusty, jak pokój każdego arystokraty. Ściany są zielone, a łóżko i szafa srebrne. To przecież to kolory Slytherina, lubię je. Poprawka, ja muszę je lubić. Ojciec mi tak każe, a właściwie kazał. On rozkazał mi i matce nie okazywać uczuć, być w Slytherinie, wybrać odpowiednich przyjaciół, zostać śmierciożercą.  I w pewnym momencie przejść na „dobrą stronę mocy”. Do dziś zastanawiam się dlaczego. Jego zeznania podczas procesu nie dały mi odpowiedzi. Milczał. Przez cały proces powiedział tylko, że żałuje śmierciożerstwa i, że cieszy się, że zmądrzał i zmienił stronę. Dostał 3 miesiące Azkabanu. Niedługo wychodzi, ciekawe czy się zmieni? Mi i matce upiekło się. Ja byłem nieletni, nikogo nie zabiłem i przeszedłem na drugą stronę. Matka miała dostać jako nauczkę miesiąc w Azkabanie, niby krótki okres, ale może doprowadzić do wariactwa. Nie dostała wyroku tylko dzięki Harremu-Jestem-Tak-Wspaniałomyślny-Wspaniały-I-Wygrałem-Z-Voldemortem-Chwalcie-Mnie-Potterowi. Musiałem mu oficjalnie podziękować i uścisnąć rękę. Ja arystokrata musiałem okazać szacunek jakiemuś mieszańcowi.
Leżąc zastanawiam się co z resztą moich przyjaciół. Czy przeżyli, czy są w Azkabanie, czy może tak jak ja leżą na łóżku nie wiedząc co ze sobą zrobić? Moje rozmyślania przerywa pojawienie się skrzata.
-Panie – mówi swym piskliwym głosem, kłaniając się nisko – Pani Narcyza zaprasza na wspólne śniadanie.
- Przekaż jej, że nie mam ochoty na wychodzenie z łóżka. Przynieś mi śniadanie tutaj za godzinę.
- Tak, Sir.
Znów zamykam powieki, chcę przestać myśleć. Odstresowuję się. Już prawie usypiam, gdy słyszę dźwięk otwieranych drzwi i cichy głos matki:
- Draco. – nie otwieram powiek- Draco nie udawaj, że śpisz – nadal brak odzewu z mojej strony- bo użyję radykalne środki. – uśmiecham się pod nosem „radykalne środki”, chyba matka nie rozumie znaczenia tego słowa. A jednak. Robi to. Odsłania firany i oblewa mą twarz zimną wodą. Wyskakuję z łóżka jak oparzony. Słyszę cichy śmiech.
- Co cię tak bawi matko?
- Ty synku – synku, patrzę na nią zszokowany, od kiedy ona używa zdrobnienia? – nie patrz tak na mnie przecież wiesz, że cię kocham.
- Jakoś nigdy mi tego nie okazywałaś – mówię obrażonym tonem.
- Teraz to się zmieni. Nastały nowe, lepsze czasy. Ubieraj się i wychodź z pokoju.
- Po co mam wyjść?
-  Żeby zacząć żyć na nowo. Bez zakazów i nakazów. Bez ślepego posłuszeństwa. Nikt już nie będzie cię karał za własne zdanie i okazywanie emocji.
- Nie mam na to wszystko ochoty – mówię i rzucam się z powrotem na łóżko
-  A ja nie mam ochoty patrzeć, jak się wyniszczasz. Dałam ci tydzień,wystarczy. Wstawaj i ubieraj się. Masz gościa

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 2

Od pogrzebu Nimfadory i Remusa minął tydzień.  Od tego czasu nie wychodzę z domu. Jest końcówka maja. Niebo jest błękitne, kwitną kwiaty, śpiewają ptaki. Cały świat jakby na złość cieszy się. Ta radość nie dociera do mnie, nie przebija się przez niewidzialną skorupę okalającą mnie. Świat otaczajający mnie, dobija, denerwuje, rani. Nie potrafię go zaakceptować. Dlaczego on jest taki radosny skoro ja mam w sercu szarość?
 Dlaczego wszyscy się uśmiechają i cieszą z końca wojny skoro tyle ludzi poległo?
Dlaczego wszystko znów funkcjonuje, jak kiedyś, jakby nic się nie wydarzyło?
 Dlaczego umarli moi przyjaciele, a nie ja?
Może tam, po drugiej stronie wszystko jest prostsze, jaśniejsze?
Za dużo pytań i brak odpowiedzi. Utwierdzam się w przekonaniu, że naprawdę muszę się tam udać.
Wstaję z łóżka, biorę orzeźwiający prysznic. Ubieram czarne spodnie i koszulę w takim samym  
kolorze. Trzęsącą się ręką sięgam po różdżkę leżącą na stole. Od końca wojny mam opory, związane z używaniem magii. Staję przed kominkiem. Wrzucam garść proszku i wypowiadam głośno i wyraźnie adres docelowy.
Za pomocą Sieci Fiuu znajduję się w ogromnym, zatłoczonym holu.
Gdzie mam się  udać? W myślach powtarzam treść ogłoszenia. Gabinet 26.
Rozglądam się. Widzę wielki napis informacja wiszący nad dębowym biurkiem. Podchodzę do pulchnej blondynki siedzącej przy tym biurku.
-Dzień dobry. Przepraszam, jeśli chcę się dostać do specjalisty z gabinetu 26 to muszę się tutaj zarejestrować?-pytam grzecznie.
-Nie, nie musi pani. Rejestracja odbywa się bezpośrednio w gabinecie, który znajduje się na czwartym piętrze.
Dziękuję za informację i udaję się w kierunku windy. W pierwszej i drugiej windzie nie ma miejsca. Dopiero w  trzeciej jest tylko pare osób. Wchodzę. Słyszę pytanie.
- A panienka na które piętro?
-Czwarte- odpowiadam. Zapada cisza, nikt się nie odzywa. Po pewnym czasie ciszę przerywa głos oznajmujący pierwsze piętro. Winda zatrzymuje się. Wchodzi kilka osób. Winda znów rusza. Na drugim piętrze tak samo.
Gdy zatrzymuje się na trzecim piętrze kątem oka zauważam niską, rudą kobietę wsiadającą do windy. Nie chcę, żeby mnie zauważyła. Nie chcę pytń typu "Hermionko, a co ty tu robisz?"
Niestety kobieta mnie zauważa. Nie wypada udawać, że jej nie znam. Na moich ustach pojawia się najbardziej wymuszony uśmiech, na jaki jest mnie stać.
-Dzień dobry pani Weasley, co panią tu sprowadza?- zadaję pytanie, zanim ona nie zadała je mi.
- Witaj Hermiono. Idę do Percego, a ty?
-Ja, ja słyszałam, że Luna jest jeszcze w szpitalu. Postanowiłam ją odwiedzić. -kłamię, bo co innego mam powiedzieć?
-O, kochanieńka ja też miałam do niej zajrzeć. Może zrobimy to razem?- pyta się z ogromnym uśmiechem.
Niech to szlag- myślę. Co jej mam odpowiedzieć?
- Z ogromną przyjemnością pani Weasley, z ogromną przyjemnością.- mówię z przekąsem, moja  niewyraźna mina jej nie przeszkadza. Wysiadamy na czwartym piętrze. Kobieta kieruje swe kroki w lewą stronę, a ja jak skazaniec idę za nią. Wchodzimy do sali. Widzę blondynkę opowiadającą historię jakiejś innej kobiecie. Kobieta ta z zachwytem słucha słów Luny.
-Witaj Lunko!
- O, pani Weasley. Witam. Hermiona?
-Cześć Luna!
-Usiądźcie, proszę.- wskazuje nam na krzesła stojące obok jej łóżka. Siadamy.
-Właśnie opowiadałam Emily o szkodliwym działaniu Gnębiwtrysków!- mówi zachwycona. Gdy tylko słyszę tą nazwę odcinam się od rozmowy. Zastanawiam się dlaczego skłamałam i dlaczego wybrałam akurat Lunę? Mogłam powiedzieć, że idę na badania kontrolne, odebrać wyniki albo wymyślić jakiś inny powód. Ale nie, musiałam pomyśleć akurat o Lunie Lovegood. Dziewczynie z rozmarzonym głosem, wierzącej w nieistniejące stwory. Dziewczynie działającej mi na nerwy.            
-Taka cena kłamstwa Hermiono.- pomyślałam gorzko.
-Dobrze się czujesz Hermiono?- słyszę zatroskany głos pani Weasley.
-Tak. Znaczy nie. Jestem zmęczona i boli mnie głowa. Chyba muszę wracać do domu.
-Naprawdę Hermiono? Chciałam ci jeszcze opowiedzieć o Narglach- mówi swym denerwującym głosem Luna
-Niestety, muszę wracać.
-Hermionko, może wpadniesz jutro do Nory na kolację? Wypisują Percego, będą prawie wszyscy.- zastanawiam się jak ta kobieta może być nadal taka miła i radosna. Przecież straciła syna.
-Dobrze, wpadnę.- tych słów nie wypowiadam ja. Czuję jakby ktoś wsadził je w moje usta- Dowidzenia!
Wychodzę z sali, kieruję swe kroki w prawą stronę. Pamiętam, że idąc do Luny mijałam Gabinet 26.


poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 1

Jak co noc próbuję zasnąć.
Boję się. Boję się, że znów będzie to samo, że gdy zasnę znów pokażą się w mojej głowie te przerażające obrazy. Znów obudzę się z krzykiem. Cała spocona, a łzy będą ciekły mi po policzkach.
Boję się zasnąć, czy to nie brzmi banalnie?
Schodzę do kuchni, wypijam szklankę mleka. Mam nadzieję, że mi pomoże. Wracam do łóżka, zerkam na zegarek jest 3 rano. Leżę w łóżku  jeszcze kilka, może kilkanaście minut  w końcu czuję jak opadają mi powieki. W mojej głowie pokazują się obrazy.

Znów mam 12 lat, stoję na boisku Qudditcha i mierzę się wzrokiem z Malfoyem.
-Ale przynajmniej żaden członek drużyny Gryffindoru nie musiał się do niej wkupywać. Każdy po prostu miał talent.
-Nikt cię nie pytał o zdanie, ty nędzna szlamo.
••
Wracam korytarzem z  biblioteki do wieży Gryffiindoru. Wiem, że muszę uważać, zwłaszcza po tym co przeczytałam o grasującym w zamku bazyliszku. Najważniejsze informacje zanitowałam na kartce. Gdy tylko wrócę do wieży pokażę je chłopką. Jestem na zakręcie, zerkam w lusterko. Widzę parę żółtych oczu, przyglądam się im  i po chwil w mojej głowie zapada ciemność.
•••
  Jestem w Zakazanym Lesie, panicznie się boję, że cntaury nas skrzywdzą. Nagle słyszę straszliwy łoskot, Centaury rzucają mną o ziemię.
 Pojawia się  Graup, wyciąga swoją olbrzymią rękę w moją stronę. Jestem pewna, że to koniec. Nagle zauważam deszcz strzał w niego wycelowanych. Zrywam się z Harrym na nogi biegniemy dopóki odgłosy walki Graupa z Centaurami nie ucichają. Czuję się bezpieczna, choć przez chwilę.
••••
Kolejny raz mówię do Harrego, że Syriusz jest w domu, bezpieczny.
Znów mnie nie słucha. Kolejny raz wsiadam na testrale, znów to dziwne uczucie, jak mam na nich lecieć skoro ich nie widzę.  Póbuję przemówić do Harrego, może tym razem nie polecimy, może Syriusz przeżyje.
Nie, znów lecimy, a ja tak panicznie boję się latać.
•••••
Znów Departament Tajemnic.
Otwieram usta, żeby pochwalić Harrego, za rzucenie zaklęcia, gdy widzę pędzący w moją stronę fioletowy płomień. Nie mam szans, nie daję rady go odbić. Trafia mnie prosto w pierś, znów zapada ciemność.
••••••
Schodzę kolejny raz po schodach w moim domu. Mam przy sobie tylko torebkę. Podchodzę do rodziców siedzących na kanapie i popijających herbatę.
-Kocham was. Żegnajcie.- mówię
-Hermiono, nie...- nie kończą zdania, nie daję im na to szansy. Wypowiadam w głowie formułę, widzę jak oczy rodziców stają się puste. Szybko wychodzę z domu, zamykam drzwi. Jedna samotna łza toczy mi się po policzku, ścieram ją, muszę być silna. Teleportuję się do Nory.
••••••
W mojej głowie przeplatają się wspomnienia z poszukiwań Horkruksów. Kłótnie z Ronem, rozmowy z Harrym, wydarzenia z Doliny Godryka.  Jedno wspomnienie wyróżnia się. , Znów czuję ten ból, ten zapach, słyszę ten krzyk:
-Mów szlamo skąd masz ten miecz?!
-Ja nie wiem, naprawdę znaleźliśmy go.
-Nie kłam szlamo- widzę jak się pochyla ze sztyletem w dłoni i wariackim uśmiechem.
-Nie, błagam, nie.
-Zamilcz szlamo!- dostaję w twarz, chwilę później czuję przeraźliwy ból ramienia.
Kolejny raz zapada ciemność
••••••••
Wiem, że za chwilę się obudzę.
Widzę palący się pokój, śmierć Nimfadory, „martwego” Harrego, walkę z Bellatrix.
Pogrzeby przyjaciół.
•••••••••

Jest 7. Tak jak przewidywałam budzę się z krzykiem, jestem spocona i zapłakana.
 W oknie widzę sowę z „Prorokiem Codziennym”. Podchodzę, płacę jej i odbieram gazetę. Przeglądam ją, nagle natrafiam na ciekawą wzmiankę.
Już wiem, gdzie dzisiaj muszę się udać...



Oto jest, rozdział pierwszy!





sobota, 3 stycznia 2015

Miniaturka I

Niektórzy ludzie nie wierzą w prawdziwą miłość ani w słynny slogan " Prawdziwa miłość przetrwa wszystko". Ja wam udowodnię, że istnieje TAKA miłość, opowiem wam historię, jedną z wielu, których byłam świadkiem..
Wielka Bitwa trwa, w oddali słychać łoskot upadających ciał, rzucanych klątw, klątw niosących śmierć. Nikt kto żywy się nie poddaje, walczy, walczy do utraty ostatniej kropli krwi. Obydwie strony są pewne swojej wygranej, a tak naprawdę nie wygra nikt, zło i dobro będą trwać zawsze, przez wieki...
Stoję w oddali przyglądam się całej walce, stoję tu i jednocześnie jesem w kilku innych częściach świata. 
W odpowiednim momęcie podchodzę, ale nikt mnie nie widzi, nie widzi, ale ja jestem. Podchodzę do człowieka, jeszcze człowieka i zabieram jego duszę, oddaje się ona bezwładnie w moje ręce, zabierając duszę zostawiam tylko ciało, skorupę. Znów wracam na miejsce, gdzie stałam wcześniej, rozglądam się. Od razu zauważam burzę brązowych loków uśmiecham się, tak wiem uśmiech i sentymenty w moim zawodzie nie są wskazane, ale przecież nie mam szefa, który by mnie kontrolował. Wracając do tematu widzę burze brązowych loków, należących do  osiemnastoletniej dziewczyny, szlamy, niejakiej Hermiony Granger. 
Skąd ja to wszystko wiem? Czasami pytam sama siebie. Dziewczyna umykała przedemną już parę razy, czuje, że tym razem jej się nie uda. Walczy ona z Bellatrix Lestarge, czystokrwistą czarownicą w średnim wieku uważaną za jedną z najbardziej bezlitosnych czarownic walczących po stronie zła,większość ludzi walczących po stronie dobra ginie z jej rąk, a właściwie różdżki.
Patrzę, wiem że na Hermionę już za chwilę nadejdzie czas, nie mylę się, widzę jak Lestarge rzuca śmiercionośną klątwę. Dziewczyna nie jest w stanie się obronić. Jej dusza woła mnie. Podchodzę, słyszę szalony śmiech Lestarge, zabieram duszę młodej dziewczyny. 
Nagle do czarnowłosej podbiega blondwłosy chłopak, bez zastanowienia rzuca Avadę w swoją, jak się okazało ciotkę. Zabija ją, zna konsekwencje, chce pomścić śmierć ukochanej, tak on kochał Hermionę. Podchodzę do czanowłosej zabieram ją. Uśmiecham się, nareszcie, tyle razy zabierałam jej ofiary, niewinnych ludzi teraz przyszedł czas na nią. Już mam odchodzić gdy tuż obok mnie pada ciało blondyna, został zabity przez własnego ojca, któremu rozkazał to Czarny Pan. Chłopak był szpiegiem, pomagał Zakonowi, zakochał się w szlamie, pomścił jej śmierć, umarł z rąk własnego ojca. Zabieram go widzę, że się uśmiecha, zapewne myśli o ukochanej...

Ich odejście niczego nie zmienia, bitwa nadal trwa. W końcu Złoty Chłopiec zabija Czarnego Pana, dobro zwycięża chociaż zło będzie trwać wiecznie. 
A ja odchodzę, z Hogwartu idę w inną część świata po inną duszę. 
W chwili wolnego idę w stronę tunelu, tak po tylu latach wiernej pracy bez urlopów mam prośbę do Boga chcę zobaczyć co się stało z Hermioną i jej ukochanym. Bóg przyzwala mi kiwnięciem głowy, wchodzę.
Okazuje się, że jestem w raju, w krainie spokoju. Widzę w oddali Hermionę z Draconem, trzymają się za ręce, są uśmiechnięci.
Wychodzę. Wiem, że już nigdy nikt ich nie rozdzieli, będą razem, aż do końca.
Końca?
Końca czego, świata, śmierci, Boga...?
Na to musicie ospowiedzieć sobie sami, ale jednego jestem pewna, że nigdy się nie rozstaną, bo prawdziwa miłość przetrwa wszystko, nawet śmierć, mnie.